poniedziałek, 31 października 2016

They dressed up

Hey
Hullo, to ja, Dokta Rim. A walnę sobię adnotację xD Bo mogę. Chyba, że nie mogę. Ale raczej mogę.
Dziś tak bardziej na krótko. Relaksująco? :') Osobiście po skończeniu tego już nie myślę, więc nie wiem. Chciałam dużo więcej, ale wyszło tak.
Proszę tylko, by mnie nie zjeść. Bo bardzo się boję. Dziękuję xD
W sumie to dzisiaj (moje dzisiaj = niedziela) dopisałam do tego 2/3 całości xD Około 5 godzin pisania, woooop! :D
Miłego czytania, chociaż wiem, że to może być trudne.


     Na starym materacu, na podłodze obok skrzynek, ułożonych jedna na drugiej, spał wycieńczony wczorajszym dniem chłopak.
    Pierwszy raz od kilku miesięcy mógł spokojnie zasnąć, nie martwiąc się niczym dookoła. A powodów do zmartwień było bardzo dużo i nie dotyczyły tylko niego.
     Pociąg, którym jechał, pokonywał kolejne już kilometry. Nie było wiadomo, czy niezbyt nowa, zaniedbana maszyna nie zepsuje się gdzieś po drodze i nie trzeba będzie dalszą trasę przebyć pieszo.       Mimo nawet takiej ewentualności śpiący nie zamierzał opuszczać swojego skromnego, lekko zabrudzonego posłania, które kiedyś nazywano materacem. Materac nie należał do najlepszych. Zapewne w czasach swojej świetności sprzedawany był za niewielką sumę, a dodatkowo teraz dorobił się kilku dziur, z których wystawały sprężyny. Jednak lepiej spać na takim materacu, niż na całkowicie gołej i zimnej ziemi.
     Zbliżało się Halloween. Być może było nawet dzisiaj. Wszyscy stracili rachubę czasu, bo nikt nie zaprzątał sobie głowy kalendarzami. Nie było na to po prostu czasu. Poza tym, Halloween można było świętować nawet każdego dnia z racji tego, że każde miejsce na świecie było teraz pełne przebierańców w swoich specjalnych, w jakiś sposób jednakowych dla wszystkich strojach. Problem był jednak w tym, że jeśli ktoś włożył już na siebie taki kostium, już nigdy go nie zdejmował.
  Brązowowłosy, mimo tych wszystkich niewygód zapewnianych przez materac, spał dalej, zadowolony z tego, że dzisiaj akurat może sobie na to pozwolić. Niestety, na dużą ilość wypoczynku również nie ma czasu w tym świecie.
   Nagle rozległ się wystrzał, a zaraz po nim dźwięk tłuczonego szkła. Przestraszony chłopak otworzył szybko oczy i gwałtownie podniósł się do siadu. Zaraz potem spadły na niego mokre, zielone kawałki szkła, a jakaś ciecz zaczęła spływać po jego głowie, twarzy i ramionach.
     Zdezorientowany przetarł szybko oczy tak, by śmierdząca ciecz nie dostała się do nich i spojrzał w stronę, z której spływała na niego substancja. Na skrzynce nad nim leżały resztki butelki po alkoholu, która roztłukła się trafiona pociskiem. Szatyn zwrócił się w kierunku, z którego padł wystrzał.
- Zgłupiałeś?! - krzyknął na stojącego przed nim rudego chłopaka, który stał i śmiał się wraz ze swoim kolegą. - Będę śmierdzieć jak jakiś menel.
- Wstawaj, książę - odezwał się, chowając broń do tylnej kieszeni spodni. - Zaraz wysiadamy.
Okupant materaca przeczesał ręką swoje włosy ręką i wzdychnął. Przymknął z powrotem oczy i położył się na przywłaszczonym przez siebie materacu.
- Jeszcze chwila - mruknął, kładąc swoją dłoń na czole.
- Nie ma chwili - odpowiedział stojący przed nim towarzysz uzbrojonego. - Za chwilę pociąg staje, a ty, jakbyś nie pamiętał, masz iść po skrzynki.
- Och, zamknij się. - Chłopak zaczął marudzić, dając tamtym do zrozumienia, że w najbliższym czasie nie zamierza zostawić samotnie swojego bardzo prowizorycznego łóżka. - Zaraz wypchnę cię stąd i polecisz pod koła na ten swój krzywy ryj.
     Rudowłosy prychnął i uśmiechnął się krzywo. Natomiast jego kolega uśmiechnął się złośliwie, rzucając zaraz koło leżącego bruneta plastikowe pudełko. Po tym oboje odeszli, wychodząc przez drzwi prowadzące na zewnątrz wagonu. Zapewne mieli zamiar udać się do kabiny maszyny, skąd prawdopodobnie przyszli.
     Chłopak po kilku minutach ponownie usiadł na materacu. Przygarnął do siebie pudełko i rozglądał się chwilę dookoła.
     Wagon, w którym przebywał był zbudowany z solidnych, ciemnych desek i przypominał bardziej przyczepę do przewożenia bydła. Brakowało mu drzwi po obu stronach. Wewnątrz niego znajdowały się skrzynie i worki, których zawartości chłopak w większości nie znał.
    Szatyn, trzymając w ręce czerwone pudełko, obrócił się, by być zwrócony przodem do kąta, w którym trzymał swój plecak. Rozsunął zamek plecaka i włożył do niego najpotrzebniejsze rzeczy. W końcu zostało mu do spakowania jedynie pudełko od "gościa" w "jego przyczepie". Z ciekawości otworzył je i zajrzał do środka. Czerwone pudełko okazało się podręczną apteczką, dobrze wyposażoną z resztą. Po spakowaniu również i jej, chłopak wstał, wkładając na siebie swoją lekką kurtkę.
     Rozległ się charakterystyczny pisk hamującego pociągu. Pojazd powoli wytrącał prędkość, znajdując się już na obrzeżach miasta. Chłopak założył na siebie swój plecak, zgarniając po drodze jeszcze jedną, tym razem prawie już opróżnioną, butelkę z wodą. Stanął przed wyjściem z wagonu i czekał, aż maszyna stanie w miejscu, będąc gotowym do wyruszenia w drogę.
     Na miejscu czekało już na niego dwoje ludzi, którzy mieli mu pomóc przy transporcie paczek, wykrytych w starym szpitalu pobliskiego miasta. W ogóle ich nie znał, ani nawet nie kojarzył. Oboje byli mniej więcej równi wzrostem. Stali i czekali, aż szatyn zbliży się do nich.
     Mężczyzna, który był mimo wszystko trochę niższy od tego pierwszego, przyjaźnie uśmiechnął się do zmierzającego w ich stronę szatyna. Wyróżniały go mocno rozczochrane, kasztanowe włosy i miły, a zarazem delikatny wyraz twarzy. Stojący obok brunet robił już mniej przyjazne wrażenie, ale mimo wszystko nie wydawał się taki zły. Może był tylko za bardzo poważny. Na swojej twarzy miał bliznę, która ciągnęła się od dolnej powieki do około połowy policzka.
- Hej, cześć, witamy - zagadał wesoło kasztanowłosy, biorąc pod ramię zdezorientowanego bruneta i wskazując palcem na siebie oraz szatyna. - To na nas będziesz skazany przez całą drogę.
Szatyn nieśmiało pomachał do wesołego chłopaka, na co ten mu odmachał.
- Idziemy? - zapytał brązowowłosy, czując się teraz trochę niezręcznie.
- O, konkretny facet z ciebie. - Jego uśmiechnięty, nowy kolega poklepał go po plecach. - Jeśli chcesz, to już możemy iść.
     Następnie popchnął go trochę do przodu i skinął głową na bruneta, dając mu do zrozumienia, że ma się ruszyć. Puścił chłopaka i wysunął się trochę na przód, wyjmując ze swojego plecaka plan miasta.
     Brązowowłosy chłopak otworzył butelkę wody, którą trzymał w ręce. Nalał jej trochę na rękę i potarł o swoje włosy. Nawilżanie ich wodą nie sprawi, że zapach alkoholu zniknie, ale zawsze da świadomość, że próbowało się przynajmniej coś z tym zrobić. Mokrą głowę musiał wytrzeć swoją kurtką.
- Tak właściwie to mnie chyba nie znasz - zaczął prowadzący, chowając sobie mapę do kieszeni i zrównując krok z szatynem. - Czy mnie znasz?
- Jestem z innej grupy - odpowiedział krótko, rzucając pustą butelkę gdzieś daleko na bok.
- A w sumie racja, nie pomyślałem o tym. - Chłopak na chwilę umilkł i zamyślił się, ale zaraz na nowo zaczął mówić, już teatralnym tonem głosu. - Zwą mnie Dylanem, a ciebie, zacny panie?
- Jongin - odpowiedział, zwracając swój wzrok w jego stronę. - Możesz mówić mi po prostu Kai.
- Och, miło poznać, Kai. - Dylan podał mu rękę z zamiarem ściśnięcia jej. - Tak na marginesie to niezła ksywka. To nie pochodzi od imienia?
- Nie - odrzekł bez żadnych emocji. - Przyjaciele mnie tak nazywali.
Dylan pokiwał głową, a jego uśmiech zszedł trochę z twarzy.
- Również straciłeś? - zapytał, patrząc przed siebie.
Jongin spojrzał na niego i w krępującej ciszy piorunował go wzrokiem.
- Przebrali się - mruknął, pewny swoich przeczuć, które właściwie nie były czymkolwiek poparte. - Jak wszyscy.
Kolejny raz Dylan pokiwał głową, ale tym razem dodatkowo uśmiechnął się przy tym.
- Co za piękne określenie - pochwalił swojego rozmówcę. - Byłeś poetą?
- Co? - Kai zdziwił się, patrząc na Dylana z całkiem zaskoczoną pytaniem miną. - Nie...
- To czemu tak wierszykujesz? - spytał i wyciągnął z powrotem mapę, widząc, że dochodzą do miasta.
- To nie brzmi tak... - Chłopak zamyślił się na chwilę. - Brutalnie? Sam nie wiem.
Wszystkim wiadome było, o co chodzi.
     Zaraza panowała już prawie trzy lata. Pojawiła się niewiadomo skąd, wywołana niewiadomo czym i przez kogo lub co. Początkowo na pewno zarażona nie była duża grupa ludzi. Może dlatego tak ją zbagatelizowano i doprowadzono do tego, że z czasem zarażonych zaczęło przybywać w zaskakująco szybkim tempie. Zainfekowani byli na terenach całej Ameryki i napewno pojawiali się już na innych kontynentach. To było pewne, mimo iż nie było żadnego kontaktu z resztą globu. Problem epidemii żywych nieumarłych dotyczył całego świata. Nie było niestety wielu naukowców, biologów, czy innych ludzi, którzy mogliby próbować wynaleźć lek na zarazę. Brakowało też odpowiedniego sprzętu oraz dobrych warunków do prowadzenia badań.
     Po chwili ciszy Dylan ożywił się na nowo.
- Może też powinienem sobie coś wymyślić. - Po chwili ciszy Dylan ożywił się na nowo. - O! Wiem! Nazwę się Wenancjusz! - Po tym nagłym wybuchu radości chłopak zwrócił się do idącego na samym końcu szatyna. - Lucas, co o tym myślisz?
Lucas nic nie odpowiedział, patrząc na niego z przymrużonymi oczami.
- On zawsze tak ma - rzucił krótko Dylan, kierując wypowiedź do szatyna..
     Grupa była już w centrum miasta i rozglądała się za celem wyznaczonym przez ich przełożonego. Przeprawa przez pełne zombie ulice była ryzykowna, więc zmuszeni byli poruszać się po dachach budynków. Na szczęście dachy były przeważnie płaskie, więc było o tyle łatwiej.
  Trójka chłopaków szła przed siebie, rozglądając się dookoła. Po drogach chodziło mnóstwo półżywych, którzy co jakiś czas wpadali na siebie. Błąkali się, chodząc w kółko. Był też jeden przygnieciony przez samochód, który od drugiej strony był atakowany przez innego zombie.
   Samo miasto było najprawdziwszą wizją typowo postapokaliptycznego kawałka świata. Zniszczone budynki, które tak bez powodu zaczęły się niszczyć, przerażająca cisza, przerywana czasem jakimś rykiem zombie lub śpiewem samotnego ptaka.
     Ani jednej żywej duszy w pobliżu.
  Jongin podziwiał ten przygnębiający widok z dziwnym zachwytem. Całe otoczenie może nie wyglądało pięknie, ale było w nim coś niezwykłego. Miasto wypełnione setkami zombie, które samo z siebie na pewno nie przeszło przemiany. Każde z nich kiedyś było zwykłym człowiekiem, miało swoją rodzinę, znajomych i w jakiś sposób się musiało się zarazić. Można teraz tylko myśleć o tym, że każdy z osobna kimś był, do czegoś dążył, a teraz jest nierozumną istotą. Życiem, które nie dało rady ulecieć z martwego ciała,  które postradało zmysły i kieruje się instynktem, jak jakieś zwierzę.
Może u niektórych zachowały się jakieś ludzkie cechy i odruchy?
    Kilka zombie zebrało się przed gablotą, za którą ustawiono telewizory. Na ekranie wyświetlał się jakiś reportaż. Z tego, co się wyświetlało, można było wywnioskować, że mógł być o jakimś lekkim i przyjemnym temacie. Niektórzy nieumarli po prostu stali i przybliżali się coraz bardziej do szklanej gabloty, zainteresowani kolorowymi obrazkami wyświetlanymi na płaskich pudełkach. Jeden jednak stał nieruchomo i patrzył cały czas na jeden z telewizorów. Jęczał tak, jakby płakał. Wystawiał w jego stronę rękę, jakby chciał dotknąć prowadzącą reportaż dziennikarkę. Powoli zaczął się zbliżać. Gdy był już za blisko, szklana gablota odbiła jego rękę. Wściekły i zrozpaczony zaczął uderzać całym swoim ciałem o szkło, które było za mocne na jego siły. Słaby zsunął się po niej na podłogę i zamarł w bezruchu.
     Szatyn zastanawiał się, czy ten zombie był świeżo po przemianie, czy mimo nieznanej choroby zachował resztki swojej ludzkości. Kątem oka zauważył też, że brunet również jest poruszony, a w jego oku kręci się łza.
- To straszne, co się z nimi dzieje - zagadał do niego Dylan, trzymając ręce w kieszeniach.
- Tak jakby, chcieli zachowywać się normalnie, ale nie byli w stanie - odezwał się Kai, patrząc na swoje stopy. - Taka wewnętrzna blokada.
- Czy oni pamiętają coś z przeszłości? - spytał kasztanowłosy.
- Może - odpowiedział szatyn. - Nigdy nie byłem zombie, by to wiedzieć.
- Kiedyś moja matka musiała gdzieś wyjść późnym wieczorem. - Dylan zaczął opowiadać. - Wróciła bardzo spóźniona i trzymała się kurczowo za rękę. Razem z moją młodszą siostrą wiedzieliśmy, że została zarażona. Zamknęliśmy ją w piwnicy, ponieważ prosiła nas, byśmy ją ukryli. Pożegnała się już nawet z nami. Codziennie, przez około tydzień, słyszeliśmy jej płacz i krzyki. Miesiąc później otworzyliśmy drzwi piwnicy, by sprawdzić, czy już wyzdrowiała. Zobaczyliśmy ją martwą, ze zmiażdżoną głową. Gdzieś w rogu była też jej odcięta ręka.
- Próbowała pozbyć się kończyny, do której wdało się zakażenie - tłumaczył jego towarzysz. - Czy gdyby odciąć sobie rękę zaraz po ugryzieniu, to choroba przeszłaby na resztę ciała?
- Nie wiem, ale nie zamierzam próbować - powiedział Dylan, obracając się i odchodząc.
Położył rękę na ramieniu Lucasa i poklepał go. Potem zwrócił się do obu towarzyszy.
- Teraz musimy zachować ostrożność. Trzeba zejść z budynku, by przedostać się na drugą stronę muru otaczającego szpital.
- Nie możemy przeskoczyć stąd na mur? - zaproponował Kai, podchodząc do niego.
- Jeśli nie czujesz bólu, a drut kolczasty w nodze nie robi ci różnicy, to skacz. - Dylan prychnął, słysząc tak szalony pomysł.
- Czekaj. - Brunet zamyślił się. - Czyli przechodzimy przez mur i już jesteśmy na terenie szpitalu?
- Nooooo... Tak - odpowiedział mu Dylan, schodząc już z niewysokiego budynku na dół.
- Po co tu więc drut kolczasty? - dopytywał rozmówca, podążając za Dylanem.
- Bo to psychiatryk.
- Psychiatryk?
- Nie powiedzieli ci?
- Nie. - Jongin oburzył się, dowiadując się, gdzie tak naprawdę ma iść. - Dlaczego nigdy nie trzeba po nic iść w jakieś przyjemne miejsce? Na przykład do wesołej fabryki cukierków?
- Bo nie idziemy po cukierki? - odpowiedział pytaniem kasztanowłosy, podsuwając pobliski kontener na śmieci pod mur.
- Skąd wiesz, że nie idziemy? - pytał Kai. - Nie powiedzieli nam przecież, co jest w paczkach.
     Kontener został ustawiony w odpowiednim miejscu. Lucas wyjął ze swojego plecaka nożyce do metalu i podał je Dylanowi, po czym ten wspiął się na kontener i zaczął przecinać drut na murze. Odcięte kawałki zahaczał o inne, próbując zrobić chociaż najmniejsze przejście.
    Po skończonej pracy Dylan wspiął się na mur jako pierwszy i przeskoczył mur. Zaraz po nim zaczął wspinać się szatyn. Stanął już na murze i patrzył w dół, zastanawiając się jak skoczyć, by nie skręcić sobie nogi. Próbował już jakoś zejść, ale stracił równowagę i spadł, zahaczając się wcześniej o drut. Spadł na ziemię i trzymając się z kostkę odsunął się na bok, robiąc miejsce dla zeskakującego zaraz po nim Lucasa.
- Ostrożniej! - krzyknął do obu Dylan, klękając obok Jongina.
Zdjął z niego plecak i wziął z niego apteczkę, podając ją leżącemu brunetowi.
- Wyjmuj z plecaka bandaże i zasłoń zaraz ranę - polecił, zasuwając plecak.
- Po co marnować bandaż na zadrapanie? - zapytał, podwijając nogawkę swoich spodni, by spojrzeć na ranę.
- Jeśli do rany dostanie ci się jakieś paskudztwo od tych trupów, to będzie kaplica. - Dylan pomógł mu odkażać i bandażować ranę. - Lepiej się zabezpieczyć.
Trochę głębokie zadrapanie zostało już opatrzone, a chłopak podnosił się już z ziemi.
- Zaplątałeś się w drut? - zapytał Dylan, dając podeprzeć się szatynowi.
- Ktoś mnie popchnął - wytłumaczył, patrząc z niezadowoloną miną na Lucasa.
Kasztanowłosy spojrzał na swojego przyjaciela. Lucas wymienił obojętne spojrzenie z dwoma chłopakami.
- Zdawało ci się - zwrócił się do Kaia Dylan. - Zbieraj się i idziemy.
     Do pokonania mieli kilka pięter szpitala. Na szczęście nie trzeba było długo plątać się po budynku, ponieważ schody były zaraz koło recepcji, która znajdowała się naprzeciwko drzwi wejściowych. Na najwyższym piętrze była już specjalnie przygotowana tyrolka, by bezpiecznie i szybko wydostać paczki z psychiatryka. Przez budynek przechodzili spokojnie, ponieważ szczęśliwie nie było tam za dużo zarażonych.
     Trójka chłopaków przechwyciła już paczki, znajdujące się na szóstym piętrze. Jakimś cudem udało się wynieść je na ostatnie piętro, a później zapiąć w zabezpieczenia. Gdy paczki były już na dole, mężczyźni mogli zjechać po tyrolkach.
     Brunet przepuścił swoich znajomych przodem i wrócił się po plecak, który zostawił w jednym z pokoi. Szybko po niego pobiegł i po włożeniu go na siebie, wrócił na ostatnie piętro, które było właściwie dachem. Chwycił tyrolkę i spojrzał w dół. Cóż, było wysoko i niefajnie byłoby stąd spaść. Wziął kiła głębokich oddechów i odepchnął się, by nabrać rozpędu i szybciej dotrzeć na dół.
     Gdy był na wysokości około metra nad ziemią, puścił tyrolkę i wylądował na ziemi. Zainteresował się brakiem paczek oraz jego nowych przyjaciół. Zaraz potem usłyszał cichą rozmowę swoich wspólników.
- Stój tam - groził jakiś nie znany mu głos, który jak podejrzewał, należał do Lucasa. - Bo strzelę!
- Co ci się dzieje? - spytał Dylan.
Chłopak wychylił się zza rogu budynku. Zobaczył bruneta z bronią, mierzącego w Dylana.
- Stój! - krzyknął Lucas, wycofując się, a potem wycelował na chwilę w Kaia. - Ty też!
- Hej, co wy...? - zapytał, chowając się trochę za ścianą.
     Dylan skorzystał z tego, że uwaga Lucasa została zwrócona na postać Jongina i podszedł do niego, chcąc wytrącić mu z ręki broń. Jednak brunet zareagował szybko, strzelając mu w piszczel. Zaraz potem zaczął uciekać, a za nim miał zamiar pobiec Kai.
- Zostaw go! - krzyknął do niego ranny. - Nie dasz rady dobiec do niego!
- A-a-le on... - dukał chłopak, zatrzymując się szybko. - W ogóle gdzie są paczki?
- Wzięli - odpowiedział rudzielec, zajmując się już samemu raną postrzałową.
- Kto? - zapytał Kai, rozglądając się po bokach za ewentualnym zagrożeniem.
- Nie wiem - odpowiedział Dylan. - Przyszło kilku ludzi i podprowadzili je.
Brunet wzdychnął, podrapał się po karku i usiadł obok kasztanowłosego.
- I co teraz? - zapytał.
- Wracamy. - Dylan odpowiedział stanowczo i za poważnie jak dla niego.
- Bez paczek? - spytał nieprzekonany Kai. - Przecież będą pytać.
- Wyjaśnię później - rzucił krótko Dylan, podnosząc się z ziemi.

     Zmęczeni dniem współpracownicy siedzieli znowu w wagonie pociągu. Ściemniało się i robiło coraz zimniej. Różowo-pomarańczowe niebo robiło wrażenie. Wprowadzało melancholijny nastrój. Pociąg znowu w ruchu. Tym razem zmierzał do innego miasta, po kolejny zestaw paczek.
     Dylan rozsiadł się wygodnie wraz z Jonginem w miejscu, gdzie powinny być drzwi. Spuścili nogi na dół i podziwiali swoje stopy, na tle rozmazanej przez ruch trawy.
- Myślisz, że kiedyś to się skończy? - zapytał nagle Kai, nie odrywając wzroku od swoich stóp.
- Co takiego? - zapytał wyrwany z zamyślenia Dylan.
- Apokalipsa zombie - wyjaśnił Jongin.
- Kiedyś na pewno minie - odpowiedział po czasie chłopak.
- Przecież zombie w jakimś sensie się starzeją - mówił szatyn. - Gniją i wychodzą im na wierzch kości. Jeśli zgniją już cali, to nie będą w stanie się poruszać i ogółem "żyć".
- Ale jest jeszcze dużo "świeżych" zombie - wyszedł z kontrargumentem Dylan.
- Gdyby tak dostatecznie czekać. - Kai kontynuował swoją wypowiedź. - W końcu one się w żaden sposób nie rozmnażają. Nie pączkują się, czy nie dzielą...
- Codziennie przybywa zarażonych - odezwał się kasztanowłosy. - To może długo potrwać.
- Może też zawsze zabraknąć ludzi. - Brunet zamyślony pokiwał głową.
Zdjął kurtkę i rzucił ją na swój materac, który, o dziwo, nikt mu nie podprowadził.
- Jak tam noga? - zapytał, poprawiając sobie rękaw swojej koszuli.
- Nieźle - odrzekł Dylan, oglądając swoją nogę. - Wyjęli mi kulę z nogi, także da się przeżyć.
- Zauważyłeś, że oboje mamy poranione nogi? - zaśmiał się Kai. - Ty prawą, ja lewą.
- Przypadek? - zapytał Dylan, podśmiewając się.
- Nie sądzę - odpowiedział chłopak.
Oboje zaśmiali się zaraz po tym.
- Powinniśmy zostać przyjaciółmi - zaproponował po chwili Dylan.
- Brzmisz jak przedszkolak.
- Co w tym złego?
- Właściwie to nic, przyjacielu. - Jongin uśmiechnął się, wstając i kierując się do swojego posłania. - Idę spać.
- A gdzie ja będę spał? - zapytał kasztanowłosy, również wstając.
- Możesz leżeć na skrzynkach. - Kai położył się na materacu, wskazując na skrzynki obok i za nim.
- Ale ja chcę materac - marudził dalej Dylan.
- Materac jest mój. - Brunet wtulił się w swój materac tak, jakby spodziewał się, że Dylan mu go zaraz wydrze.
Jednak ten wyjął sobie z plecaka koc i rozłożył go w drugim kącie wagonu, obok kącika Jongina.
     Oboje zasnęli, myśląc o tym, co przyniesie jutro.


Pozdrowionka od Dokty Rim.
Miłego Halloween.

7 komentarzy:

  1. Lubię takie tematy, kurcze aż mnie naszła ochota na obejrzenie The Walking Dead od początku.
    Podoba mi się taka odskocznia od wesołych (no dobra, czasami smutnych) klimatów, gdzie zakochane pary jeżdżą po okolicy na jednorożcach. Do gustu przypadła mi ostatnia rozmowa. Pokazuje, że pomimo apokalipsy można znaleźć przyjaciół, ma się jakieś plany, obawy, pragnienia. No i wzmianki o tym, że być może to się kiedyś skończy. No po prostu trafiłaś w moje serce.
    Ja się pytam, czemu to nie rozdziałowiec?! To by było takie dobre. Kai walczący z hordą zombie, to się aż prosi o napisanie/nagranie, cokolwiek! :")
    Pozdrawiam cieplutko <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie to może ja też obejrzę serial. Póki co to tylko grałam w pierwszy sezon gry The Walking Dead, który swoją drogą ogromnie mi się podoba. Zaczęłam też pierwszy epizod do drugiego sezonu, ale nie mam czasu doładować konta i kupić pozostałe epizody xD (Wiem, pasjonujące....)
      Bardzo się z tego cieszę C: Mimo, że to nie jest nie wiadomo jak długie, starałam się zrobić to jak najlepiej. I przyznam, że właśnie dialogi pisało się najprzyjemniej.
      Taaaaak, cały ubrudzony we flakach zombie z maczetą w dłoni xD To by było coś xD
      Pozdrawiam ;)

      Usuń
  2. Moim zdaniem bardzo ciekawy one shot. Muszę przyznać, że nie spotkałam się jeszcze z takim. Swoją drogą, życzę Wesołego Halloween! 👻 Oraz dużo weny, świetnych pomysłów i dobrych ocen w szkole! Pozdrawiam~
    dangerousworldofalien.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło słyszeć :) Czyli może niewiele jest takich xD
      Dziękuję i nawzajem! 👻
      Pozdrawiam 😁

      Usuń
  3. Okey, mimo zmęczenia po pisaniu tych 10k słów uznałam za cel napisanie komentarza dłuższego niż poprzednie xD Lool, życzcie mi powodzenia, bo poprzeczkę nieźle mi zawyżono... W ogóle to wiesz, że jesteś pierwszą osobą od chyba dwóch tygodni, której pracę komentuję? Trzeba by to kiedyś nadrobić...
    Także nie wiem, czy wiesz, ale przeczytałam to z sześć razy. Pierwszy raz, kiedy mi to wysłałaś, drugi kiedy chciałam sprawdzić przecinki, ale nie miałam jak, trzeci kiedy już sprawdzałam te przecinki, czwarty, kiedy przypomniałam sobie o akapitach, piąty po opublikowaniu, żeby sprawdzić, czy nie pominęłam jakiś błędów, a szósty teraz. I ogółem to Ci powiem, że dobra robota - Wiesz, Demon nie za często chwali...
    Po pierwsze Jongin - szkoda, że w końcu się okazało, że był brązowowłosym brunetem, a nie czarnowłosym szatynem, bo Kaju wygląda lepiej w czarnych :")
    Po drugie - nie mam pojęcia czemu, ale po opisie zachowania Dylana utożsamiłam go sobie z Minhyukiem z Monsta X i ogółem nie podbił koleś mojego serca. Taki niby śmieszek, ale Lucas był dużo lepszy 'B)
    Przeczytałam Lucas - pomyślałam Zayn i to jego z nim utożsamiłam XD Ogółem to wiesz, jak lubię Zayna, więc to właśnie Lucas stał się moim ulubieńcem w tym shocie. *Wiem, że Ty uważasz Dylana za lepszego, ale cóż... XD* Bitch face, nie odzywa się za dużo i jest zdrajcą? Halo, halo! Czy tylko mi się tacy podobają od razu XD?
    Ogółem historia przedstawiona... No nie powiedziałabym, że to Ty pisałaś :") Nie przypuszczałam, że Rim może napisać coś tak mądrego i prostego, a zarazem świetnego. Ekhem, zdajesz sobie sprawę, że teraz będziesz męczona przeze mnie o pisanie shotów, co nie? Nie? To już sobie zdajesz z tego sprawę :')
    Ogółem to boli mnie już ręka, ale muszę wspomnieć jeszcze o imieniu, które zapewne pojawiło się tu przypadkiem. Wenancjusz. W ogóle nie kojarzę gościa. Ale brzmi to imię, jakby niedomagał... If u know what I mean, of cours.
    Emmm... Strasznego Halloween B)))
    Taaa... Serio nie wiem, co jeszcze mogę napisać...
    O! Mama kupiła trzy trzy paczki ciastek *ale te wielkie jakie są w sklepach*, więc wpadaj! Niestety, sernika nie mam :c Po drodze kupcie z Kajem...
    W ogóle mama dzisiaj opowiadała mi o kajakach i nie ogarniam czemu XD
    Okey. Kończę ten jakże inteligentny komentarz, bo pewien przystojniak zaczyna mnie znowu męczyć o płatki ;-;
    Pozdrawiam 'B) Co tam u Twojej wanny słychać 'B)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, udało mi się z tym najdłuższym komentarzem B)
      Yeaaa B)

      Usuń
    2. Powinnam czuć się wyróżniona? :'D
      Pięć razy "z przymusu" i szósty raz dla relaksu xD Dzięki, Demonie C:
      Ja wolę brązowego xD (haha, te dziwne problemy z określeniem koloru włosów :') )
      Dlaczego się tego spodziewałam...? :')
      Ta różnica zdań B) Halo, halo! Zasięg tracę! xD
      Trudno to sb wyobrazić, ale czasem lubię myśleć xD A najlepiej to na lekcji B) Na takiej biologii lub geografii najlepiej, bo samoczynnie się wtedy odpływa... A przynajmniej mi.
      Naprawdę? :') Jeśli nie wyczerpią mi się wysnute na lekcjach ogólne wizje świata, to może nie będzie źle :') Może... xD
      Okazało się, że to imię ma jeszcze "n" w środku. Ale przyznaj, że brzmi tak zabawowo xD
      Hahah, nawzajem B) Chociaż jak to piszę to jest już po Halloween, ale liczą się intencje xD
      Lecę! ... Lecę bo chcę!!!
      Tylko daj nam chwilę, bo po drodze trzeba wytłuc trochę zombie.
      To nie był przypadek B) Przypadki nie istnieją B)
      O, tylko jeden? xD Nowość xD
      U wanny wszystko w porządku. Nadal jest cała, duża i wyczepista B)
      Pozdrawiam B)

      Achievement get! B)

      Usuń