wtorek, 5 czerwca 2018

melancholy sky

Hejka :)
Dzisiaj trochę zdecydowanie krócej, gdyż aż ponieważ chciałam napisać miniaturkę z kimś z EXO. A że pierwsze pomyślałam o Kaiu, także oto przed Wami miniaturka z Kaiem :") 
Jeszcze tylko dwa tygodnie do końca roku szkolnego i w sumie trochę się z tego powodu cieszę, a trochę się boję i jeszcze trochę jest mi smutno, bo z tyloma osobami już się nie zobaczę w najbliższym czasie :c "Gdy twój crush i jego zajebiści koledzy idą do innej szkoły niż ty" - #najgorzej :c Ale cóż xD Nic na to nie poradzę :/ Także nie zanudzam Was szczegółami z mojego życia i możecie przejść do sedna tego posta xD Tak, owszem, otrzymaliście moje pozwolenie :")
Miłego czytania :)

one shot | Kim Jongin | EXO | melancholijne niebo | 1.088 słów

“he wasn’t sure he belonged
 to these melancholy skies;
a sunset, not a supernova,
he found peace in the burning,
but no relief in the fall“


     Podmuch wiatru wraz z upływem kolejnych sekund przybierał na sile i stawał się coraz bardziej porywisty, stanowił coraz większe zagrożenie dla pozostawionego na szpitalnym parkingu, nieopodal sięgającego nieba drzewa iglastego, bladoniebieskiego samochodu osobowego. Podenerwowany mężczyzna w średnim wieku przemierzający nieustannie odcinek korytarza przed konkretnymi drzwiami prowadzącymi do jedynej liczącej się w tym momencie sali, przechodząc w pobliżu okna, niejednokrotnie kierował zaniepokojony wzrok w kierunku pospiesznie zaparkowanego pojazdu i wznoszącego się nad nim monumentalnego świerku. Wyglądając przez szybę po raz kolejny, dostrzegł ledwie widocznego, atramentowego ptaszka, który przysiadł na samym szczycie drzewa, starając się zachować swoją pozycję pomimo przyginającego gałęzie pędu powietrza.
     Mężczyzna oderwał na kilka sekund oczy od drobnej sylwetki drżącego ptaka walczącego z wiatrem, by przenieść je na swój samochód, a gdy upewniwszy się, że nie został on w żaden sposób uszkodzony, ponownie uniósł wzrok na koronę drzewa, skrzydlatej istotki już tam nie było. Ciemnowłosy zrobił nieznaczny krok w kierunku podwójnej szyby, omiatając spojrzeniem tworzące jak gdyby powłokę nie do przebicia, kłębiaste chmury ulokowane wysoko na niebie, ciemne i olbrzymie, sprawiające raczej ponure, nieprzyjemne wrażenie i z całą pewnością zwiastujące nieuchronnie zbliżające się opady deszczu. 
     Zerknął na tarczę eleganckiego, niedawno otrzymanego zegarka i bez większych trudności odczytał z niego godzinę, szesnasta osiemnaście - jego była małżonka prawdopodobnie znajdowała się w tym momencie około sto dwadzieścia kilometrów na północny zachód, starając dotrzeć się do budynku w najkrótszym możliwym czasie. Jadąc do szpitala natychmiastowo po zakończonym przez recepcjonistkę medyczną połączeniu, słyszał w wiadomościach z kraju, nadawanych o trzeciej po południu przez jedną ze stacji radiowych, że w Geochang trwa właśnie przerażająca burza, zalecano przeczekać ją w domowym zaciszu lub w biurze. Jego była żona bała się wszystkiego, co można było skojarzyć z tym zjawiskiem atmosferycznym - oberwanie chmury, grzmoty, a także błyskawice zawsze budziły jej lęk. Mimo braku jakiegokolwiek kontaktu z kobietą, wiedział, że tym razem starała się zwalczyć w sobie strach, lecz był pewien, że prowadząc samochód, mimowolnie wzdrygała się za każdym razem, gdy niebo przecinały wielobarwne wyładowania atmosferyczne.
     Po upływie kolejnych kilkunastu minut ulewa rozpoczęła się na dobre, siedzący na parapecie mężczyzna słyszał potężne krople deszczu, obijające się z niebywałą siłą o znajdującą się za nim szybę, która zdawała się delikatnie drżeć. Odwrócił twarz w kierunku okna w idealnym momencie, by widzieć robiącą niesamowite wrażenie błyskawicę, która pojawiła się nad sąsiednim miastem. Krótki błysk rozjaśnił na chwilę korytarz niewielkich rozmiarów, sprawiając, że siedząca przed sąsiednią salą operacyjną starsza kobieta wydała z siebie cichy syk pełen niezadowolenia, po czym wróciła do czytania niezwykle zajmującej lektury, która najwidoczniej umilała jej czas oczekiwania.
     Ciemnowłosy mężczyzna nie zdawał sobie sprawy, że tego popołudnia nie tylko Pusan z sąsiednimi miastami oraz Geochang zmagały się z burzą. Wydawać by się mogło, że cała Korea Południowa została spowita ciężkimi, stalowoszarymi chmurami, które przemieszczały się z północy na południe, powodując niebywałe straty materialne i niosąc śmierć co najmniej kilkunastu osobom, które znalazły się w złym miejscu o nieodpowiednim czasie. Pogoda zdawała się odzwierciedlać uczucia kotłujące się w panu Kim, którego niepokój, zdenerwowanie, strach i rozpacz zdawały się przytłaczać coraz bardziej wraz z upływem czasu. 
     Kim Jongin umierał od dawna, zdawać by się mogło, że każdego pojedynczego dnia tracił radość z życia, chęć do bliższych kontaktów z rówieśnikami. Nie było flar ostrzegających przed katastrofą, rodzice nie zauważyli żadnych, choćby najmniejszych zmian w zachowaniu swojego najstarszego syna. Jongin traktował ich tak, jak zwykł to czynić zawsze - po powrocie do domu zwykł witać ojca z niewymuszonym szacunkiem, słuchał jego krótkiego wywodu na temat pracy i zadań, które starszy mężczyzna musiał wykonać tego dnia, nie wspominał choćby słowem o swoim samopoczuciu, znajomych bądź powodzeniu w szkole, po czym udawał się do swojego pokoju, którego nie opuszczał na dłużej niż kilka minut aż do następnego ranka. 
     Do matki dzwonił sporadycznie, głównie dlatego, że tata go o to prosił, w ciszy przysłuchiwał się jej zapewnieniom, że bardzo go kocha, następnie rodzicielka opowiadała mu, jak wiedzie się jej w nowej pracy, którą dostała stosunkowo niedawno w Geochang. Straciła zaufanie Jongina w momencie, gdy dowiedział się on, że zdradziła jego ojca, jednak mimo głęboko skrywanego w sercu żalu starał się ją zrozumieć i być dla niej uprzejmym. 
     Pogarszał się jednak nie tylko stan psychiczny chłopaka, pogłębiała się nie tylko tak umiejętnie skrywana przed najbliższymi depresja. Jego stan zdrowia z dnia na dzień również ulegał pogorszeniu. Jongin przypuszczał, że coś niepożądanego zaczęło dziać się z jego organizmem w chwili, gdy nastąpiła pierwsza fala objawów choroby, czyli krwotoki z nosa, które pojawiały się kilkanaście razy w ciągu doby i potrafiły trwać nawet trzydzieści minut, bez choćby chwili przerwy. Druga faza nie zaniepokoiła go aż tak bardzo, w porównaniu do pierwszej, gdyż bóle głowy miewał, odkąd rozpoczął naukę w liceum ogólnokształcącym. Jednak w momencie, gdy wyraźnie widoczne żyły na jego przedramionach i wewnętrznych częściach dłoni zmieniły kolor z jasnoniebieskiego na niemalże czarny, zaczął panikować i miał nawet ochotę powiedzieć o tym ojcu. Po upływie czterdziestu ośmiu godzin wszystko wróciło jednak do normalności, toteż postanowił nie niepokoić wystarczająco zestresowanego pracą taty.
     Ostatnia faza choroby przeraziła młodzieńca zdecydowanie najbardziej. Gdy jej objawy nastąpiły po raz pierwszy, pisał właśnie referat z biologii, kiedy nagle litery zaczęły mu się rozmazywać przed oczami - po upływie jakichś trzech-czterech minut nie widział już niczego. Nie ruszał się z miejsca przy biurku, bojąc się choćby drgnąć, zastanawiając się, co się stało i czy właśnie nie utracił wzroku na zawsze. Ale zmysł powrócił po niecałej godzinie, by ponownie zaniknąć po upływie kolejnych dwóch. I właśnie z tego powodu przyznał ojcu, że od kilku tygodni dzieje się z nim coś niedobrego. Było jednak już zdecydowanie za późno, by uratować chłopaka, zbyt długo odwlekał powiedzenie komukolwiek o dziwnych objawach. Kim Jongin stracił przytomność w trakcie rozmowy z ojcem i nie odzyskał jej ani na moment w trakcie przetransportowywania go na salę operacyjną w szpitalu.
     Diagnoza lekarzy nie była konkretna, a badania bardzo ogólne, gdyż widziano, że chłopak ma trudności z oddychaniem i walczy o życie. Podejrzewano bardzo rzadką, śmiertelną chorobę genetyczną obwodowego układu nerwowego, jednakże nie pasowały do niej wszystkie objawy. Mimo braku konkretnych informacji postanowiono uratować tego młodzieńca za wszelką cenę - dla Jongina nie było już jednak ratunku od chwili, gdy jego żyły zmieniły kolor na dużo ciemniejszy. Po czterech godzinach nieprzerwanej choćby na moment operacji lekarze musieli jednak przyznać się do poniesionej klęski. Przekazano więc panu Kim informację o śmierci jego najstarszego syna, następnie telefonicznie skontaktowano się z jego byłą małżonką, by również i jej przekazać wiadomość o zgonie dziecka. 
    Mężczyzna w średnim wieku nigdy nie dostał ostatniej szansy na zobaczenie twarzy swojego ukochanego syna, nie miał okazji zorganizować pogrzebu. Ciało młodzieńca spłonęło w momencie, gdy wydał z siebie ostatnie tchnienie. 

Mam nadzieję, że się spodobało
Mile widziane będą komentarze
Taeyeon

4 komentarze:

  1. Eee... C O ?!
    Sorki ale tylko na to mnie w tej chwili stać. Co to kurde miało być? Czm go zabiłaś i pozwoliłaś spłonąć? To było zuuuuueeeeee

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nikogo nie zabijałam XD Sam spłonął, cóż poradzić :")

      Usuń
  2. Tak obiecywałam że będę komentować regularnie, a tu klapa...
    W gruncie rzeczy uwielbiam opowiadania w takim klimacie, potrzebuję więcej takich prac na tym blogu, weny życzę! Udanych wakacji dziewczyny ^^

    http://opowiadaniaazjatyckiejwariatki.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahh, niestety u mnie tez kiepsko z komentowaniem, a weny do nadrobienia wszystkiego jak nie było, tak nie ma xD
      Dziekuję za komentarz, postaram się pisać regularnie posty przez wakacje, więc mam nadzieję, ze pojawi się jeszcze coś w tym klimacie xD
      Pozdrawiam 💪

      Usuń